Czas opowiedzieć coś więcej o sobie

Po moim ostatnim wpisie na temat urody i palenia papierosów otrzymałam bardzo wiele wiadomości. Choć znaczna część z nich była pozytywna, było też dużo negatywnych. Takich, które sugerowały, że nie jestem osobą kompetentną aby wypowiadać się na jakikolwiek temat.

Zastanawiałam się jak do tego podejść. Nie chciałam przesadnie uciekać na tym blogu w życie prywatne, zwłaszcza, że robię to i tak. W stopniu, w jakim wymagają tego różne tematy. Koniec końców zdecydowałam, że nie pozostawię tego wszystkiego bez komentarza i w skrócie opowiem, o niektórych wydarzeniach z życia, które doprowadziły mnie do tego kim jestem dzisiaj i jakie mam poglądy.

Moja przemiana zaczęła się w pierwszej ciąży. Wtedy okazało się, że mam bardzo złe wyniki jeśli chodzi o tarczycę i duże niedobory witamin. Od początku byłam zawzięta i uważałam, że muszę zrobić wszystko, aby jak najmniej faszerować się lekami w tym błogosławionym stanie. Tak też się stało. Wyeliminowałam z diety słodycze, codziennie jadłam kilka dużych porcji warzyw, piłam bardzo dużo wody i suplementowałam się specyfikami zaleconymi przez lekarza. Wyniki z naprawdę marnych, stały się świetne a ciąża przebiegała prawidłowo.

W finalnym momencie okazało się, że trzeba zrobić cesarskie cięcie. Spadki tętna były znaczne, a powód klasyczny… Kilkakrotnie owinięta pępowina wokół szyi. To był ogromny stres dla mnie i mojego męża, oraz dla całej naszej rodziny. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.

Kilka miesięcy później USG pokazało, że mam guzek w tarczycy. Wyobraźcie sobie cały ten stres związany z taką informacją. Przed chwilą zostaliśmy rodzicami po raz pierwszy (wszystko w atmosferze walki o życie moje i dziecka), a chwilę później już bałam się, że mam raka. Po odkryciu zmiany okazało się, że guzek nie kwalifikuje się do biopsji, bo jest za mały. Czekałam kilka miesięcy stresując się, czy to rak i zastanawiając jakie mam opcje jeśli rzeczywiście tak jest. Nie mając nic do stracenia, postanowiłam żyć jeszcze zdrowiej i jeszcze bardziej zadbać o siebie.

U lekarza okazało się, że mój guzek się zmniejszył. I jeszcze bardziej nie kwalifikuje się do biopsji. Lekarz powiedział mi wprost, to może być rak, ale nie musi. Wszystko zależy od tego, jak dalej będzie się zachowywała zmiana. I wiecie co? Minęło od tamtej pory mnóstwo czasu, a guzek się wchłonął.

Wiem, że wiele osób nie wierzy, że zdrowy tryb życia może doprowadzić do takich rzeczy, ale ja naprawdę w to wierzę, bo tego doświadczyłam. Nie jem słodyczy, nie piję słodkich napojów, nie słodzę herbaty, nie palę papierosów i nie przesadzam z alkoholem (nie odmówię sobie lampki wina z moim ukochanym mężem).

Nie piszę o tym po to, żebyście mnie żałowali, albo żeby kogoś do czegoś przekonać. Próbuję tylko powiedzieć, że Slow Beauty wymaga mnóstwa pracy nad sobą, nad swoimi słabościami, nad codziennymi nawykami. Czasami to kwestia decyzji, innym razem życiowych doświadczeń. Ale nie dla każdego przewidziano tę samą ścieżkę prawda?

Slow Beauty to nie tylko kliniki urody, zabiegi mające poprawić kondycję skóry… To przede wszystkim filozofia życia, oparta na podejmowaniu świadomych wyborów zorientowanych właśnie na życie, a nie na wygodnictwo. Umówmy się, samodzielne gotowanie i dobieranie odpowiednich produktów, może nie jest specjalnie wygodne. Ale jest możliwe nawet przy trójce dzieci i całej masie obowiązków. Na dłuższą metę jest też bardziej opłacalne, choć na początku kosztuje wiele wyrzeczeń.

Wychodzę z założenia, że to, co mogę ofiarować swojej rodzinie to przede wszystkim czas, który poświęcamy na wspólne budowanie szczęścia i zdrowych nawyków. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że moje dzieci kiedyś pewnie od tych nawyków odejdą, ale jeśli z odpowiednim zaangażowaniem pokażę im ten styl jako dobry, jest ogromna szansa, że kiedyś do niego wrócą i przekażą go dalej.

Chcesz wiedzieć więcej?

Czytaj publikacje ekspertów

odwiedź nasz blog